- Myślałem, że na gruźlicę, to tylko romantycy chorowali – grupa uczniów z jednego z wrocławskich liceów jest wyraźnie zaniepokojona. - Tymczasem pojawiła się w naszej szkole... Ale chyba zagrożenia nie ma?
Wrocławski sanepid uspokaja – jak na razie zagrożenia nie ma. Przypadków gruźlicy jest w skali kraju nieco więcej niż w poprzednich latach, ale o epidemii nie ma mowy.
- Przypadki gruźlicy utrzymują się od wielu lat na stałym poziomie – zapewnia dr Witold Paczosa z wrocławskiego sanepidu. - To, że ostatnie zachorowania wystąpiły na terenie wrocławskich szkół nie jest czymś dziwnym. W dużych społecznościach każda choroba ma większe szanse na rozprzestrzenianie się. Gruźlicy nie udało się zlikwidować do końca, ale można ją leczyć... No, chyba, że jest to jej lekooporna wersja.
Atak na dwóch frontach
Jeszcze do niedawna wydawało się, że wojna z gruźlicą została wygrana. Lekarze tryumfowali od 1944 roku. Stosowanie streptomycyny, a później antybiotyków syntetycznych, pozwoliło uratować miliony chorych ludzi. Teraz jednak gruźlica powraca, atakuje z większą siłą i na dodatek na dwóch frontach – klasycznym i zmutowanym.
- Klasyczna gruźlica, to nie jest już tylko choroba ludzi biednych i niedożywionych – wyjaśnia dr Witold Paczosa. - Prątki tej choroby rozprzestrzeniają wśród ludzi o poprawnej kondycji. Niestety gruźlica jest bardzo często lekceważona, bo wydaje się, że problem minął razem z XIX i połową XX wieku.
Gruźlica i grypa – zabójcze przymierze
Okazuje się jednak, że problem nie minął, tylko na jakiś czas uległ wyciszeniu. Gruźlica jest cały czas wokół nas, ale też... w nas. Według Paczosy 90 procent ludzi w Polsce przebyło zakażenie prątkiem gruźlicy, choć nawet o tym nie wiedziało. Przynajmniej dotychczas - nie każdy, kto się zetknął z chorym prątkującym musiał zachorować.
Pierwsze objawy choroby to utrata apetytu, spadek wagi, kaszel, bóle w piersiach i gorączka. Gruźlica zwykle jest mylona z grypą – i to jest jej największy podstęp! Najłatwiej jest się nią zarazić, gdy zachorujemy właśnie na grypę - wtedy nasz organizm jest osłabiony i podatny na infekcje.
Lekooporny mutant
Epidemiolodzy coraz rzadziej mówią z beztroską w głosie o gruźlicy. Szczególnie, gdy zapytać ich o XDR TB. Skrót pochodzi od eXtreme Drug-Resistant Tuberculosis i oznacza lekooporną odmianę prątka gruźlicy. Prątki nie reagują na żadne znane leki, a nowych... jeszcze nie wynaleziono!
Skąd się wzięły nowe, zmutowane szczepy bakteryjne? Z lekkomyślności i zadufania w potęgę antybiotyków. Lekooporne prątki to wynik błędów w leczeniu, skrócenia czasu terapii lub pominięcia kolejnych dawek. Pacjent, u którego wytworzyły się prątki XDR TB zaraża średnio 10 - 15 osób rocznie.
Całkiem niedaleko
W medycznych statystykach na próżno szukać informacji o nowej odmianie gruźlicy. W przypadku zgonów zwykle wymienia się jako czynnik niedożywienie, osłabienie lub powikłania. Praktycznie nie uwzględnia się faktu, że podawane leki nie przyniosły żadnych efektów, a to uniemożliwia zidentyfikowanie jej zmutowanej wersji. Do ogólnej wiadomości WHO podaje tylko informacje, że XDR TB oprócz Afryki i Azji występuje również w... Europie Wschodniej. Można się jednak dokopać do miarodajnych danych. Na stronach internetowych lekarzy – wolontariuszy można wyczytać, że szczególnie dużo przypadków gruźlicy lekoopornej stwierdzono w krajach nadbałtyckich dawnego Związku Radzieckiego - 19 procent. To całkiem niedaleko od nas!